Jak minimalizm pojawił się w moim życiu?

Odcinek 2.

Hej! W odcinku opowiadam o tym, jak i kiedy minimalizm zawitał do mojego życia. Czy świadomie zainteresowałam się tym tematem, czy początki związane były ze zmianą stylu życia?

Transkrypcja odcinka

Podejrzewam, że niektórzy z Was mają już dość tematu minimalizmu, który od kilku lat jest niemal wszędzie. Nie mogłabym jednak rozpocząć przygody z tym podkastem bez przedstawienia Wam historii, kiedy i jak u mnie pojawiła się miłość do prostszego życia.

Gdyby 10 lat temu ktoś powiedział mi, że będę interesować się minimalizmem, a zakupy staną się dla mnie koniecznością, a nie sposobem na spędzanie czasu, to prawdopodobnie zaśmiałabym się tej osobie prosto w twarz.

Byłam bowiem człowiekiem, który KOCHAŁ zakupy, a do tego nie miałam określonego swojego stylu, przez co bardzo łatwo przychodziło mi myślenie, że dana rzecz jest mi potrzebna. 

W mojej szafie znaleźć można było od groma tzw. ubrań wysp, które nie pasowały do pozostałych ciuchów, albo kupowane były z myślą o noszeniu ich tylko z jednym innym ubraniem. Często zdarzało się też tak, że już nabywając jakiś element garderoby, wiedziałam, że będę musiała dokupić do niego to, to i to, aby jakoś to wszystko wyglądało, bo nie mam w szafie nic, co dobrze by z tym nowym ciuchem współgrało, a przecież MUSIAŁAM GO MIEĆ. Czy było to mądre zachowanie? Dzisiejsza ja i mój ówczesny portfel zdecydowanie stwierdzamy, że nie.

Podobnie było z resztą z kosmetykami. Zwłaszcza, że rozpoczynałam wtedy przygodę z blogowaniem, a muszę zaznaczyć, że był to czas, gdy firmy bardzo chętnie wysyłały kosmetyki do testów. Jak więc mogłam odmówić testowaniu kolejnego podkładu, który i tak nie był dopasowany do mojego odcienia skóry? Albo kolejnej paletce cieni, mimo, że miałam ich wiele i, uwaga, na co dzień nawet ich nie używałam. A nie byłam też wizażystką, aby w jakikolwiek sposób usprawiedliwić posiadanie takiej kolekcji kosmetyków do makijażu.

Jak to się zaczęło?

Szczerze mówiąc, posiadanie mniejszej ilości rzeczy, przynajmniej na początku, nie było związane z tym, że CHCIAŁAM być minimalistką. Powodem była przeprowadzka do kawalerki, którą dzieliłam z moim ówczesnym narzeczonym, a aktualnym mężem. Mając swój własny pokój w domu rodzinnym, a do tego mnóstwo innych miejsc, w którym mogłam przechowywać nadprogramowe rzeczy, przeprowadzając się do mieszkania, które łącznie miało 28m2 i zaledwie jedną szafę i komodę, chcąc nie chcąc musiałam z czegoś zrezygnować. Był to też czas, gdy podjęłam się pierwszej poważnej pracy, a do tego studiowałam zaocznie i pierwszy raz w życiu byłam odpowiedzialna za utrzymywanie siebie, więc także środki na wszelkie niepotrzebne wydatki zmalały do minimum. Zwłaszcza, że nawet gdybym miała kasę, to weekendy spędzałam na uczelni, a pozostałe dni w pracy, więc w gruncie rzeczy nie miałabym nawet kiedy chodzić na zakupy, a kupowanie ubrań przez internet nie było wtedy dla mnie czymś na tyle komfortowym i przyjemnym, aby zastąpić nim “spacery” (tutaj stawiam oczywiście cudzysłów) po galerii handlowej.

Minimalizm pojawił się zatem w moim życiu dość przypadkowo, jednak dopiero gdy świadomie postanowiłam uprościć swoją codzienność, stał się on moim, swego rodzaju, stylem życia. Prostotę wdrożyłam zarówno w kwestii posiadania mniejszej ilości rzeczy, jak i w aranżacji naszego mieszkania. Nigdy nie lubiłam sprzątać i, o ile ktoś naprawdę nie uważa tego za swój sposób na relaksowanie się, (wiem, że istnieją takie osoby), to nadal uznaję to za stratę czasu, który można spędzić pożyteczniej. Dlatego też wraz z mężem unikamy kupowania wszelkich tzw. „kurzołapów” czy innych pierdółek, które sprawiałyby, że uporządkowanie swojego otoczenia zabierałoby nam więcej czasu, niż teraz.

Od czego rozpoczęłam porządkowanie?

Myślę, że pierwszą sferą życia, którą chciałam uporządkować, była liczba posiadanych kosmetyków. Jak wspomniałam wcześniej, bardzo wiele z nich otrzymywałam w ramach wszelkich współprac blogowych, więc pierwszym krokiem ku eliminacji namnażania się tych produktów była rezygnacja z kooperacji barterowych. Nie zrezygnowałam z nich jednak do zera. Gdy miałam możliwość przetestowania artykułu, który i tak planowałam kupić, z przyjemnością korzystałam z okazji. Do dzisiaj staram się nie posiadać kilku produktów o tym samym zastosowaniu, a kolejny kupuję dopiero wtedy, gdy zużyję poprzedni. OCZYWIŚCIE jestem tylko człowiekiem i zdarzają mi się potknięcia, zwłaszcza wtedy, gdy nadchodzi jesień i po raz kolejny chcę dać szansę mocniejszym pomadkom do ust.

Staram się też nie ulegać modom i wszelkim poleceniom kosmetycznym. Nadal śledzę tego typu treści, jednak na szczęście wyrobiłam w sobie filtr, przez który przepuszczam informacje o tym, że MUSZĘ MIEĆ dany produkt. Ponadto w kosmetyczce – zarówno tej z kosmetykami do makijażu, jak i pielęgnacyjnymi – posiadam już przetestowane produkty, które w 100% spełniają moje oczekiwania i nie widzę potrzeby wydawania pieniędzy, na których zarobienie poświęcam jednak sporo swojego czasu, na coś, co może mi się totalnie nie sprawdzić i co być może wyląduje w koszu, bo na przykład nikt z moich znajomych lub rodziny nie będzie tego potrzebować.

Gdy jednak coś na tyle zwróci moją uwagę, że zechcę sprawdzić to na sobie i ostatecznie okaże się, że albo mnie uczula, albo (w przypadku kosmetyków kolorowych) nie jest to mój odcień, to z przyjemnością przekazuję to dalej, właśnie bliskim osobom, ALE chcę też zauważyć, że nie tędy droga. Nie uważam za sprawiedliwe obarczanie kogoś odpowiedzialnością za coś, czego my nie chcemy. Każdy artykuł (czy to kosmetyczny, odzieżowy, czy jeszcze z innej kategorii) wymaga od nas czasu, np. podczas wspomnianego wcześniej sprzątania. Nie jest według mnie fair zaśmiecanie przestrzeni innych podczas oczyszczania swojej. I myślę, że wziąć to pod uwagę, gdy kolejny raz stwierdzimy, że “jak to mi się nie spodoba, to dam to Kasi”.

Kolejnym aspektem mojego życia, w którym chciałam wprowadzić minimalizm była oczywiście liczba posiadanych ubrań. Tutaj było chyba najtrudniej, bo jednak fast fashion wychyla się zza każdego rogu i nierzadko naprawdę trzeba ze sobą walczyć, żeby nie skusić się na któryś z sezonowych trendów.

Na ten moment stawiam na ponadczasowe elementy garderoby, które mogę łączyć ze sobą w wielu konfiguracjach i w których, oczywiście, czuję się dobrze. Zrezygnowałam też z bardzo kolorowych ubrań, mimo że podobają mi się u innych, to zwyczajnie nie byłam w nich w 100% sobą. Dodatkowo przed zakupem czegoś daję sobie jakiś czas na przemyślenia i przyjrzenie się tej potrzebie i temu, czy faktycznie potrzebuję danej rzeczy, czy jest to tylko i wyłącznie zachcianka wywołana przeczytanymi artykułami, czy obejrzanymi materiałami.

Przestałam też śledzić treści stricte związane z modą. Zauważyłam po prostu, że nie jest to priorytet w moim życiu, a filmiki o tym, co będzie modne w kolejnej porze roku zwyczajnie zaczęły mnie nudzić. Oczywiście rozumiem, że jest wiele osób, które moda fascynuje i które po prostu chcą wiedzieć, co w przysłowiowej trawie piszczy, bo jest to na przykład związane z zawodem, jaki wykonują, ja jednak do nich nie należę.

Nie oznacza to jednak, że mam gdzieś to, jak wyglądam. Lubię proste, nieprzekombinowane kroje i klasyczne fasony, dlatego w mojej szafie znajdziecie tradycyjne t-shirty i marynarki, które wystarczy zarzucić na siebie w akompaniamencie zwykłych dżinsów i jesteśmy gotowi do drogi. To samo tyczy się koszul – są one nieodłącznym elementem mojej garderoby. I uwielbiam je w codziennym połączeniu np. z trampkami, czy w bardziej eleganckiej wersji z loafersami.

Upraszczanie życia wprowadziłam również w kwestii relacji. Niestety nie mogę pochwalić się ogromną liczbą pozytywnych osób, które pojawiły się na mojej drodze, wręcz przeciwnie. Wielokrotnie mimo zaufania i czasu, jaki dałam innym, byłam zostawiana na lodzie. I nie mówię tu o relacjach romantycznych, ale pseudo przyjaźniach, które nierzadko kończyły się nagle i dość gwałtownie.

Myślę, że z tego właśnie względu jestem dzisiaj ostrożna w kontaktach z innymi. I raczej sporo czasu wymaga nawiązanie ze mną mocniejszej więzi. Nauczyłam się także odpuszczać i nie trzymać się ludzi na siłę, gdy atmosfera się ochłodziła i choć możecie uznać to za wadę, według mnie jest to akurat zaleta mojej osobowości. Dzięki temu unikam rozczarowań, a gdy naprawdę mi na kimś zależy i widzę także zaangażowanie tej drugiej osoby, to dbam o tę relację i troszczę się o nią. Po prostu szanuję zarówno swój czas i uwagę, jak i czas i uwagę innych osób, dlatego wymagam tego samego od bliskich.

Podsumowanie

Jak więc widzicie, minimalizm jest nie tylko sztuką prostego życia w temacie liczby posiadanych rzeczy, czy aranżacji wnętrz, ale także w tym, komu poświęcamy swój czas i energię. Staram się podchodzić do kwestii upraszczania kompleksowo, bo w końcu chodzi tu o ułatwianie sobie podejmowania wszelkich decyzji, przeznaczania chwil na to, co nas uszczęśliwia, no i przede wszystkim – stawiania na siebie i swoje potrzeby. Moją ulubioną myślą jest to, że nikt nie spędza z nami tyle czasu, ile my sami ze sobą, dlatego warto dbać zarówno o swój komfort psychiczny, jak i otoczenie, w którym przebywamy.

Polski podkast 15 minut

Chcesz być na bieżąco?

Pamiętaj, aby zasubskrybować podkast na platformach streamingowych!

Spotify
Google Podcasts
Apple Podcasts
Youtube

Najnowsze odcinki

Zobacz wszystkie ›